- Lubię się zmęczyć, bo wtedy czuję, że czegoś dokonałem – mówi ksiądz Rafał Arciszewski w rozmowie z Izabelą Średzińską
Izabela Średzińska: Jak wyglądałby świat bez Ruchu Światło-Życie?
Ks. Rafał Arciszewski: Na pewno inaczej. Wiele osób przeszło przez formację oazową i myślę, że skutki tego są nieodwracalne (śmiech). A tak na poważnie: Ruch Światło-Życie wiele zmienił w Kościele. Spotykam na naszym diecezjalnym gruncie masę ludzi, którzy mieli styczność z tą wspólnotą. Na pewno daje ona podstawy do prowadzenia dobrego, chrześcijańskiego życia opartego na konkretnych wartościach. Trzeba też pamiętać, że jest to jeden z pierwszych ruchów posoborowych, który pomaga w podjęciu formacji w Kościele. Dzisiaj wybór wspólnot jest bardzo duży, natomiast większość z nich wywodzi się właśnie z Ruchu Światło-Życie. Bardzo szanuję dzieło Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Uważam, że jest na miarę naszych czasów. Moja formacja w tej wspólnocie rozpoczęła się w ósmej klasie. Dzięki niej wzrastałem duchowo. Pomogło mi to w rozeznaniu powołania kapłańskiego.
Co Księdza najbardziej ukształtowało w wierze?
Myślę, że rodzina. Potem moja formacja ministrancka, Ruch Światło-Życie, Maltańska Służba Medyczna - pomoc drugiemu człowiekowi, dzieła miłosierdzia, które podejmowałem. Podstawy miałem solidne, a później się to wszystko kręciło.
Jest Ksiądz duszpasterzem młodzieży. Na ile twierdzenie o kryzysie wiary wśród młodych ludzi jest prawdziwe?
Zgadzam się z tym. Choć ja akurat pracuję z wierzącą młodzieżą. Spotykam osoby, które chcą zmienić swoje życie czy wyrwać się z nałogów. Mam jednak świadomość, że to tylko jakaś część ogółu. Przyjdzie taki moment, gdy większą wagę będziemy przykładać do tego, by zdobywać dla Chrystusa młodych, którzy Mu nie służą. To jest misją Kościoła. Mam wrażenie, że młodzież czasem traktuje Pana Boga jako dodatkową opcję. Brakuje pewnej autentyczności, bycia świadkiem wiary. Choć ten problem trwa od wielu lat, myślę, że młodzież się zmieniła. A raczej zmieniły ją media. Kiedyś ze znajomymi spotykaliśmy się w realu. Dzisiaj ludzie spędzają dużo czasu na portalach społecznościowych – to bardzo spłyca relacje. Wcześniej nikt nie dowartościowywał siebie wstawianiem do Internetu zdjęć i cichym oczekiwaniem na lajki i pozytywne komentarze. Czasy są inne i nie da się ich porównać. Trzeba robić wszystko, by w takiej rzeczywistości się odnaleźć, żyć dobrze i nie stracić wiary.
Jak można przekonać młodego człowieka, by został we wspólnocie? A może lepiej odpuścić i nie nakłaniać do niczego, tylko czekać, aż zechce wrócić?
Na pewno trzeba mu tę wspólnotę pokazać, ale nie naciskać. Z doświadczenia wiem, że nikt na siłę nie zostanie we wspólnocie. Dobrze jest, jak taki młody człowiek przychodzi do wspólnoty z koleżanką lub kolegą. Obserwuje, uczestniczy w życiu wspólnoty i często przychodzi moment, kiedy „coś zaskoczy”, czyli gdy decyduje się zostać i formować. Ważna jest troska duszpasterza i animatora. Należy porozmawiać, jeśli zauważamy, że ktoś opuszcza spotkania wspólnoty. Jeśli ktoś decyduje się odejść, należy podziękować tej osobie za wspólnie przeżyty czas i wierzyć, że w innym miejscu znajdzie swoją drogę do Boga.
Co Ksiądz czuł, kiedy się dowiedział, że będzie koordynatorem ŚDM?
Byłem mniej przejęty niż w chwili, gdy zostałem duszpasterzem młodzieży. Ucieszyłem się z powierzonego mi zadania i z tego, że wolontariat ŚDM może stać się sposobem na ożywienie duszpasterstwa młodzieży w diecezji.
W wakacje trwała w naszej diecezji peregrynacja symboli ŚDM. Co wtedy najbardziej Księdza poruszyło?
Było wiele wzruszających momentów, które nadal we mnie pracują. Przede wszystkim te, gdy obserwowałem modlących się ludzi, często wręcz obejmujących Krzyż. Niesamowite też było, kiedy całe wsie czekały na udekorowanych drogach . Przygotowywali się na tę okazję długo, mimo że my mieliśmy jedynie przejechać z Symbolami ŚDM tą trasą. Duże świadectwo wiary, bo robili to dla Pana Boga. Czytałem potem kartki ze skrzynki z duchowymi darami, na których ludzie mogli podjąć zobowiązanie do stałej modlitwy w intencji ŚDM czy swoich bliskich. Niektórzy nawet podejmowali decyzję o rezygnacji z nałogu.
Mówił Ksiądz ostatnio w "Obiektywie", że hasło „Błogosławieni miłosierni, albowiem miłosierdzia dostąpią” mamy brać na warsztat i wcielać w życie. Co Ksiądz robi, by stawać się miłosiernym?
Może wciąż za mało robię, dlatego mówię o tym głośno… Na pewno widzę potrzebę bycia miłosiernym. Papież Franciszek jest dla mnie przykładem, że będąc najwyższym hierarchą Kościoła, warto wychodzić do najuboższych i najbardziej pokrzywdzonych. Staram się dużo mówić o czynach miłosierdzia i zachęcać młodzież, bo aktualnie mam taką szansę. Sam konkretnie może będę działał w tym kierunku w przyszłości. Nie bagatelizuję uczynków miłosierdzia. Kościół jest do tego posłany.
Jest Ksiądz jedynym kapłanem, który bierze udział w warsztatach dziennikarskich dla diecezji. Dlaczego się Ksiądz zapisał?
Po pierwsze: nie wiedziałem, że będę jedyny (śmiech). A po drugie: w technikum miałem dobre oceny z polskiego. Z matury z polskiego wyszedłem przed upływem połowy czasu. Dostałem piątkę, mimo że jestem zdecydowanie umysłem ścisłym. O zapisaniu się na kurs zdecydowała też moja ciekawość i troska o sekcję medialną Betanii. Musiało się też przyczynić moje ukierunkowanie na duchowość Jana Bosco i Maksymiliana Kolbego w pracy z młodzieżą. Bosco uczy mnie, żeby z młodzieżą po prostu być. Kolbe z kolei wydawał gazety i dał mi przykład pracowitości.
Jak konkretnie Pan Bóg działa w
Księdza codzienności?
Działa przez innych ludzi i przez moje słabości. Stawia na mojej drodze ludzi na tu i teraz. Wiele osób, które kiedyś mnie wspierało, odeszło, ale wszędzie, gdzie Pan Bóg mnie posyła, daje ludzi, którzy pomogą i wysłuchają. Z kolei uczy mnie wiary, gdy mogę wstawać po swoich upadkach i wracać do Niego.
"Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę" - to Księdza motto kapłańskie. Działa w życiu?
Działa i właśnie ludzie mi o tym przypominają. Zwłaszcza, gdy marudzę czy szukam efektów swojej pracy. Zdarza się, że ktoś mówi w takiej sytuacji: „Ps 115, 1, pamiętasz?”
Gdyby mógł Ksiądz cofnąć się do czasów seminaryjnych, co Ksiądz by w sobie zmienił?
Chyba nic. Zrobiłem dużo i otworzyłem się na Pana Boga, by dokonał we mnie reszty, bym nie zmarnował tego czasu. Tu wracamy do mojego motta kapłańskiego. W momencie moich święceń modliłem się, żeby żyć dla Niego – korzyć się jak robak, a Jemu oddawać chwałę. Choć czasem po ludzku oczekuję pochwał…
Jakie marzenie chciałby Ksiądz spełnić?
Zdobywać nowe szczyty. Kocham te swoje góry. Często mówię o nich „moje”. Widzę też, że Pan Bóg nie zawsze pozwala mi te marzenia spełniać przez problemy z kolanem.
Co w górach jest fascynującego?
Fascynuje to, że są takie ogromne. Nieprzewidywalne. A ja lubię się zmęczyć, bo wtedy czuję, że czegoś dokonałem. Poza tym góry to dzieło stworzenia.
Jakie cechy drażnią Księdza w drugim
człowieku?
Brutalne pytanie… Dobrze, więc nie lubię jak ktoś mi nadskakuje, chcąc mi dogodzić czy skupić na sobie moją uwagę mimo obecności całej grupy. Najbardziej nie lubię, gdy ludzie są nieodpowiedzialni, nie wywiązują się ze swoich zobowiązań lub zaniedbują je. Doceniam bardzo, gdy ktoś sam zauważa, co jest do zrobienia i nie potrzebuje próśb, by się tym zająć. Drażni mnie też, gdy ktoś notorycznie się spóźnia.
Jako koordynator ŚDM należy Ksiądz teraz
do osób zajętych, delikatnie rzecz ujmując. A co Ksiądz planuje na sierpień, po
powrocie z Krakowa?
W sierpniu chciałbym pojechać na urlop. Im dalej, tym lepiej. Jeśli chodzi o dalszą przyszłość – zmiany mogą być na początku trudne. Nie wiem, co dalej. Myślę, że Pan Bóg się zatroszczy o to, bym miał co robić.