Aktualności

Zobacz więcej
Wywiad z Martą Łysek
fot. Krzysztof Łysek

Wywiad z Martą Łysek

Z Martą Łysek, dziennikarką Sekcji Komunikacji Komitetu Organizacyjnego ŚDM, a prywatnie matką, żoną i blogerką, rozmawia ks. Rafał Arciszewski.

Twój ulubiony fragment z Pisma Świętego?

"A Jezus miłował Martę", oczywiście!

Pracujesz w krakowskiej Sekcji Komunikacji ŚDM. Jak tam trafiłaś?

Od czasu rozpoczęcia przygotowań w Krakowie mniej więcej raz na kwartał któryś z moich byłych wykładowców pisał mi, że polecił mnie komuś ze Światowych Dni Młodzieży do pracy, bo się nadaję. A potem nikt się do mnie nie odzywał. I tak było przez długi czas. Dopiero za trzecim czy czwartym razem zostałam zaproszona na spotkanie. Chyba pierwszy raz w życiu na rozmowie rekrutacyjnej tak szczerze przedstawiłam swoją wizję pracy. Byłam pewna, że nic z tego nie wyjdzie - ale dość niespodziewanie dla mnie wyszło. I zostałam. Myślę, że Pan Bóg mnie tu naprawdę chciał.

W ramach pracy przy ŚDM prowadziłaś kurs dziennikarski dla diecezjalnych wolontariuszy. Skąd pomysł?

Pomysł stąd, że przez pół roku prosiłam diecezje o to, żeby przysłały jakieś teksty od siebie. I przez pół roku nie mogłam się doprosić. Na czterdzieści cztery diecezje odzew był z dziesięciu: ludzie odpisywali mi na maile. Tylko, że nikt nie przysyłał tekstów. Albo gorzej: tekst zamykał się w czterech linijkach. A do publikacji potrzeba czterdziestu... Zastanawiałam się, dlaczego tak jest, i doszłam do wniosku, że ludzie nie potrafią napisać. A jeśli nie potrafią - może można ich nauczyć. Stąd pomysł na kurs. Postawiłam na trzy rzeczy: po pierwsze - był on-line, więc nie trzeba było nigdzie przyjeżdżać. Po drugie - był za darmo. Bo nie każdy może sobie pozwolić na płatny kurs. Po trzecie - zakładał dużo pisania. Bo teoria bez praktyki w dziennikarstwie nic nie daje.

I uczestnicy są zadowoleni?

Od samego początku słyszałam bardzo pozytywne opinie. Byłam zaskoczona, że jestem tak wysoko oceniana (śmiech). To budujące - i bardzo miłe.

Sama praktykujesz pisanie, prowadząc bloga o matce i dzieciach. Co Ci daje to pisanie, odkrywanie rąbka swojej codzienności?

Przede wszystkim: warsztat! Zaczęłam pisać bloga, kiedy zostawiłam pracę zawodową. Po trzech miesiącach bez pisania myślałam, że umrę (śmiech). Musiałam zacząć gdzieś pisać i publikować - więc założyłam bloga. Główny cel był taki, żeby nie wyjść z wprawy, bo jak się nie pisze, to pióro szybko się "psuje" i trzeba czasu, żeby wrócić do jakości, jaką się miało wcześniej. A ja nie chciałam wyjść z wprawy. Przy okazji pisania bloga widzę, że odkrywam różne rzeczy: w sobie, w dzieciach, w rzeczywistości. Czasem innym pomagam tym moim pisaniem. Bardzo mnie to cieszy, kiedy inna mama pisze, że mój wpis pomógł jej w życiu, w jakichś macierzyńskich sprawach, z którymi miała problem. To jest piękne. Bo blog jest owszem, o mnie, ale głównie o tym, jak się zmienia rzeczywistość, kiedy się rodzą dzieci. I o tym, jak można sobie z tym radzić, albo raczej, jak ja sobie radzę - albo nie radzę. Szczerze i bez lukru. No i trochę teologii też tam jest.

Bo jesteś teologiem. Skąd się wzięła ta teologia w Twoim życiu?

Kiedy myślę o tym, co mnie skłoniło do studiowania teologii - to na pewno to był Pan Bóg. Ale od początku. Moi rodzice studiowali w Krakowie, więc nie wyobrażałam sobie studiów gdzie indziej, to było oczywiste, że na studia idzie się do Krakowa. Więc składałam papiery tylko tu. Przeglądając informator dla maturzystów, odkryłam, że interesują mnie dwa kierunki: sztuka ogrodowa i teologia. Dlaczego teologia? Może dlatego, że nawróciłam się na kazaniu o Trójcy Świętej i bardzo chciałam się o Niej dowiedzieć więcej. Postanowiłam zdawać na oba kierunki, ale do tej teologii wciąż jeszcze za bardzo się nie przyznawałam. Na sztuce ogrodowej był egzamin z rysunku, ale zamiast się do niego przygotowywać, rysować, ćwiczyć rękę, wypożyczyłam sobie "Teologię dla szkół średnich" Ruseckiego i opracowywałam tezy do egzaminu. I bardzo mi się to spodobało. Po egzaminach pierwsze miałam wyniki z teologii: dostałam się z trzynastą lokatą. I bardzo się bałam, że na sztukę ogrodową też się dostanę i rozsądek każe mi tam iść, bo po sztuce da się zarobić na życie. Ale nie było mnie nawet na liście rezerwowych. Więc z czystym sumieniem mogłam studiować teologię.

Co na to Twoi rodzice?

Cieszyli się, że wybrałam taki kierunek. I pewnie się też martwili, co ja po tym będę w życiu robić.

A potem zaczęłaś dziennikarstwo.

Tak. Chciałam studiować drugi kierunek. Myślałam o dziennikarstwie, pisanie bardzo mnie kusiło. I kiedy już się zdecydowałam na to, że zaczynam drugie studia, na mojej uczelni otworzyli nowy kierunek - właśnie dziennikarstwo. Nie mogłam tego przegapić. Poza tym te dwa kierunki mi się ładnie dopełniają: teologia to wiedza o Stwórcy, o komunikacji z Nim, a z kolei dziennikarstwo to komunikacja z ludźmi.

Na studiach napisałaś książkę. Jak to się stało?

Dość zabawnie. Miałam na zajęcia na dziennikarstwie napisać opowiadanie - ale za późno się do niego zabrałam i nie napisałam zakończenia. Wtedy Witek Gadowski, który prowadził te zajęcia, wpadł na pomysł, że napiszemy z tego opowiadania książkę. I razem z niedużą grupą warsztatową ułożyliśmy do niej fabułę, świetnie się przy tym bawiąc. Potem dostałam ją do napisania i bawiłam się trochę mniej świetnie, bo napisaliśmy romans, a ja nie czytam romansów i jakoś nie umiem ich pisać. Czytam za to powieści sensacyjne. Więc przerobiłam fabułę, zrobiłam z niej powieść sensacyjną, a może nawet bardziej political fiction, bo dodałam tam dużo tła politycznego - i moralnego trochę też. Ostatnio doszłam do wniosku, że jest to książka o tym, jak grzech może człowiekowi złamać życie i jak Pan Bóg może coś z tego dobrego wyprowadzić. A poza tym to historia o tym, jak można człowieka zmanipulować, jak media do spółki z ludźmi, którzy dysponują dużymi pieniędzmi, wiedzą i władzą są w stanie zarządzać światem tak, jak im się podoba. Nie oglądając się na to, czy niszczą komuś życie, czy nie.

Myślisz o kolejnych książkach?

Myślę, ale ciągle brakuje czasu. Zaczęłam dwie. Może od sierpnia będzie więcej czasu na pisanie.

Jak godzisz pracę zawodową z obowiązkami żony i mamy?

Przede wszystkim w większości pracuję z domu. Nie mam kłopotu z dyscypliną: wyznaczam sobie godzinę, siadam do komputera i pracuję. Chociaż na ogół podobno kobiety mają problem z pracą w domu, bo jak widzą, że jest niepozmywane, że pranie do zrobienia, że bałagan, to nie mogą spokojnie siąść do pracy. A ja mogę (śmiech). Inna rzecz, że czasem po prostu nie ogarniam. I od razu to widzę, bo kwiatki więdną i nie da się przejść z pokoju do łazienki bez potykania się o zabawki. Różnie bywa, ale póki dajemy radę - mąż, dzieci i ja - nie jest źle.

Jaki jest Twój mąż?

Dobry. Bardzo do siebie pasujemy. Bardzo mnie wspiera i kocha. Znamy się długo, a kiedy się spotkaliśmy pierwszy raz, od razu wiedzieliśmy, że będziemy małżeństwem. Chociaż przyznaliśmy się sobie do tego trochę później niż na pierwszej randce (śmiech).

Relacja w małżeństwie to relacja przyjaźni?

Hmm... Raczej miłości. A chyba najbardziej relacja jedności. Bo w relacji przyjaźni można być z wieloma osobami; w relacji miłości też - z rodzicami, dziećmi, rodziną. A małżeństwo to jest wyjątkowa relacja, którą ma się tylko z jednym człowiekiem i na zawsze. I wyjątkowa jest w niej właśnie jedność, to, że małżonkowie stają się jednym ciałem i nim naprawdę są. A dopiero potem jest przyjaźń, miłość i cała reszta.

Jesteście w Domowym Kościele. Co Wam jako małżonkom daje trwanie we wspólnocie?

Poczucie, że Pan Bóg przez wspólnotę działa. A ostatnio bardzo doświadczyłam tego, że kiedy małżonkowie się spotykają na dialogu - ze sobą i z Panem Bogiem - i chcą coś zmienić w życiu, to Pan Bóg taką łaskę daje od razu. I życie się zmienia.

Jaka forma modlitwy jest Ci najbliższa?

Adoracja. Różaniec. I akty strzeliste (śmiech). Zresztą jak chcę porozmawiać z Panem Bogiem, to po prostu do Niego mówię - albo Go słucham. Albo milczę i tylko sobie z Nim jestem.

Co jest w Tobie najmocniejsze?

Zaufanie do Pana Boga.

Błogosławieni miłosierni – czym są dla Ciebie te słowa?

Wydaje mi się, że niczym nowym - częścią codziennego życia. Chociaż z jednej strony trudno jest być miłosiernym dla swoich bliskich, kiedy tego nie chcą. Z drugiej strony Pan Bóg stawia na mojej drodze ludzi, którzy czegoś potrzebują i pozwala mi im dać to, czego potrzebują. Nawet jeśli tego nie mam. Wtedy po

prostu sprawia, że nagle mam.

Czego w życiu codziennym nie lubi Marta Łysek?

Nie lubię mieć bałaganu. Nie lubię mieć dużo rzeczy, bo wtedy moje myślenie skupia się na tych rzeczach, a nie na działaniu. A od kiedy mam dzieci, najbardziej nie lubię tego, że z dorosłymi nie da się rozmawiać tak, jak z dziećmi. Dzieci są szczere w emocjach, nie udają, nie ukrywają, nie robią aluzji, nie trzeba się domyślać. Dzieci po prostu mówią, jak jest - a dorośli nie. To mnie najbardziej denerwuje: że trzeba się bawić w jakieś dyplomatyczne gierki, owijać w bawełnę, starać się nie zrobić komuś przykrości, nie urazić jakimś słowem - chociaż to słowo jest po prostu prawdziwe.

Co robisz, kiedy czujesz, że sypie się relacja?

To zależy. Kiedyś bardzo walczyłam - i zazwyczaj nic z tego nie wychodziło. Teraz wiem, że są tacy ludzie, których Pan Bóg stawia na mojej drodze na jakiś czas: potem nasze drogi się rozchodzą. Jest kawałek drogi, który mamy przebyć razem. Kiedy się kończy, kończy się relacja. Czasem jest też tak, że trzeba zrezygnować, żeby nikt nie poniósł szkody, bo relacja nie prowadzi do niczego dobrego. Ale są takie relacje w moim życiu, o których wiem, że będę bardzo walczyć, gdyby coś działo się nie tak - bo są zbyt cenne i ważne.

Za czym tęsknisz?

Za morzem, przestrzenią i nieskrępowanym organizowaniem sobie czasu.

Ks. Rafał Arciszewski

comments powered by Disqus