Aktualności

Zobacz więcej
Na początku się go bali

Na początku się go bali

| Autor: Betania

Na komodzie ma rozkład tygodnia. Modlitewny. Ale to wolontariusze się modlą - codziennie kilka osób. Na wypadek trudności. Wiadomo: zły stara się mieszać, kiedy robi się coś dobrego dla Pana Boga.

Rocznik 83. Postawny, wysoki, w sutannie wydaje się jeszcze wyższy. Ale na wyjazdy z młodzieżą wybiera raczej T-shirty. Na nich - archanioł Michał, orzeł biały, raperskie hasło "Bóg ponad hajs" albo benedyktyńskie "Ora et labora". Od prawie trzech lat zajmuje się w diecezji przygotowaniem do Światowych Dni Młodzieży. Przez telefon przedstawia się: Rafał Arciszewski, ksiądz.

Był ministrantem, maltańczykiem, harcerzem. Przez niemal pół życia związany z Ruchem Światło-Życie: zaczął w ósmej klasie podstawówki, przeszedł całą formację. Od czternastu lat jest członkiem Krucjaty Wyzwolenia Człowieka.

Wyświęcony w 2009 roku, na pierwszą parafię trafił do Choroszczy. Zaczął od razu, bez zwykłych wakacji, bo taka była potrzeba. I tak już zostało: wszędzie jest dużo pracy, zwłaszcza przy Światowych Dniach Młodzieży. I nie ma czasu na urlop. Po trzech latach został przeniesiony do parafii Wszystkich Świętych, a rok później - do parafii św. Kazimierza Królewicza w Białymstoku.

W 2012 roku został diecezjalnym moderatorem Ruchu Światło-Życie i diecezjalnym duszpasterzem młodzieży. W 2013 - koordynatorem przygotowań do Światowych Dni Młodzieży w archidiecezji białostockiej. Postanowił te przygotowania potraktować jako sposób na ożywienie duszpasterstwa młodzieży.

- Jako ksiądz jest we właściwym miejscu. Biskup wybrał właściwą osobę do ogarnięcia w diecezji tego dzieła, którym są Światowe Dni Młodzieży - mówi jedna z wolontariuszek.

Trudna lekcja pokory

Motto kapłańskie wziął z Psalmu 115:„Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu Imieniu daj chwałę”. Sam wyznaje, że często brakuje mu pokory, ale Pan Bóg zawsze szybko udziela mu korepetycji, a gdy marudzi albo szuka efektów swojej pracy, zdarza się, że ktoś mówi mu: „Psalm 115, pamiętasz?”

W wolontariacie czuje się czasem trochę jak we mgle, ale Pan Bóg szybko go z tej mgły wyprowadza. "Czuję, że Pan Bóg obdarzył mnie wieloma łaskami, których na początku nie czułem się godny i wiedziałem, że bez Niego sobie nie poradzę. Były momenty, kiedy z wieloma rzeczami stawałem z rozłożonymi rękoma, bo nie wiedziałem, co zrobić, ale teraz widzę, że Pan Bóg uzdalnia do rzeczy, do których powołuje" - mówił w jednym z wywiadów.

Ale to powołanie i tak okazuje się czasem po prostu trudne. Kiedy ci, na których się liczy, odmawiają, ci, którzy powinni pomagać, rzucają kłody pod nogi. Kiedy trudno przełamać w ludziach niechęć, która bierze się nie wiadomo skąd. Albo nawet gorzej - wiadomo skąd. I niewiele da się z tym zrobić. Przynajmniej po ludzku. Wtedy, też po ludzku, jest przykro. Pracy nagle robi się za dużo, a doba staje się za krótka. - Oddałem cały swój czas, zdolności i siły - i trudności, które są moją tajemnicą i krzyżem - mówi ksiądz.

Bez kawy ani rusz

Na szczycie listy rzeczy, bez których trudno mu żyć, jest kawa. Ile jej wypija - lepiej nie pytać; wiadomo, że za dużo, czyli w sam raz. Kocha góry, bo są ogromne i nieprzewidywalne. Wśród marzeń - Mount Everest. I Kazbek. Fascynuje go Gruzja. Interesuje się historią, zwłaszcza drugiej wojny światowej. A kiedy spotkanie wolontariatu odbywa się u niego, zazwyczaj w tle słychać kolejną miłość: chorał gregoriański.

Lubi podróże, jest wszędzie, gdzie trzeba pojechać - i gdzie można dotrzeć samochodem. Złośliwi mówią, że w nim mieszka. Śmieje się, że czasem mają rację: bywa, że nocuje w samochodzie.W ciągu niecałych trzech lat zrobił ponad sto pięćdziesiąt tysięcy kilometrów. Ale to nie znaczy, że spędza życie za kierownicą. Lubi długie spacery, samotne wędrówki po górach, fizyczną pracę. Rąbanie drewna? Czemu nie. Karczowanie ogrodu? Jak najbardziej.

Lubi pracować w grupie, która działa nie tylko dla swoich korzyści. Ceni zaangażowanie. Docenia, kiedy ktoś bez proszenia, po prostu, zauważa, co jest do zrobienia - i to robi. Nie znosi, gdy ktoś nie wywiązuje się z obowiązków albo obietnic. I gdy ludzie się spóźniają. Albo gdy ktoś próbuje skupiać na sobie jego uwagę mimo obecności całej grupy. Bo w grupie powinien być przecież dla wszystkich.

- Poznałem księdza siedem lat temu, na oazie. Wcześniej znałem go z widzenia, bo był głównym kwatermistrzem pielgrzymek, i pamiętałem go jako ułożonego, z zasadami, zdyscyplinowanego i trzymającego dyscyplinę, dbającego o porządek - opowiada Wojtek Babul.

Syn gromu

Stanowczy, zasadniczy, potrafi bez ogródek powiedzieć prawdę - co nie przysparza mu przyjaciół. Jeśli widzi, że powinien gdzieś zainterweniować, powiedzieć coś do słuchu, bo dzieje się źle - robi to, bez względu na cenę, którą za to zapłaci. A płaci zazwyczaj w ludziach. Choleryk, choć sam temu zaprzecza. Kiedy się denerwuje, lepiej nie wchodzić mu w drogę. Trudno się wtedy z nim rozmawia i bywa, że musi minąć sporo czasu, zanim przestanie się gniewać. Potrafi reagować bardzo emocjonalnie. Kiedy coś nie wychodzi, nawet jeśli zadanie było grupowe, obwinia tylko siebie, czasem mocno przy tym przesadzając. Gdy rzeczywistość go przerasta, wsiada do samochodu i jedzie przed siebie. Albo rozprawia się z kubikiem drzewa do porąbania.

Uparty. Kiedy coś postanowi, na pewno to wykona: od początku do końca, jak najlepiej i jak najdokładniej. Niezależnie od tego, czy opracowuje plan wakacyjnych oaz, czy grabi liście. Wymagający: właściwie nie zdarza się, żeby jakiś pomysł zaakceptował od razu. Wszystko musi być dobrze obmyślane, zadbane, dopracowane ze szczegółami. Wolontariusze mówią, że pochwała albo chociaż wyraźna aprobata z jego strony jest jak święto.

Ale na początku młodzież się go... bała. Bo był niedostępny, rygorystyczny, zamknięty w sobie. I surowy. Jeśli ktoś mu podpadł na pielgrzymce czy oazie, karę miał jak w banku. Krążą zresztą historie o dniu sprzątania, który ksiądz organizował oazowiczom podczas wakacyjnych rekolekcji.

- Podpadliśmy trochę i ksiądz kazał całej oazie sprzątać. Mnie przypadło szorowanie garnków piaskiem - śmieje się Wojtek. Zamiatali każdy kąt pod łóżkami, myli okna. Ośrodek miał być na błysk. I był. Lepiej nawet nie myśleć, co by się działo, gdyby jednak na błysk nie był. Chociaż była też ta druga strona.
- Na koniec tej oazy ksiądz Rafał rozmawiał z nami i powiedział, że kocha nas wszystkich bardzo. Pamiętam, że bardzo nas to poruszyło - wspomina Wojtek.

Zmienili go młodzi

Ale tak naprawdę coś się w nim zmieniło dopiero w czasie przygotowań do ŚDM. Sam ksiądz mówi, że wcześniej taki właśnie był: oschły i zamknięty w sobie, ale zmienili go młodzi. Jako kapłana i jako człowieka. I dlatego ich polubił, czy nawet - pokochał. "Dzielimy się ze sobą nie tylko tym, co robimy, ale całym swoim życiem. To pokazuje, że wszystko, co robimy w wolontariacie, wzmacnia nas jako całą grupę, wspólnotę i przede wszystkim mnie" - opowiadał w wywiadzie.

Początki wolontariatu były trudne. "Na początku nie wiedziałem nic, nie miałem pojęcia, od czego zacząć... Gdzie nie podejmowałem rozmowy, tam pojawiały się coraz to nowe sprawy, które całkowicie mnie przygniatały. Moja bezradność sięgała zenitu" - pisał ksiądz po pierwszych kilku miesiącach pracy przy organizacji Światowych Dni Młodzieży. Jak wspomina, w końcu na jednej z adoracji zaczął się modlić: „Panie Jezu, Ty wiesz, że ja sam uważam, że jestem beznadziejny, grzeszny i do wielu rzeczy się nie nadaję, ale biskup dał mi kilka kartek z różnymi nominacjami. Od dziś nie chcę niczego robić sam". I wtedy Pan Bóg dał mu ludzi. Spotykał coraz więcej osób, które na jego propozycje reagowały z entuzjazmem. Widział, że Pan Bóg jego modlitwę wziął na serio. Zresztą są na to dowody: po trzech latach wolontariat Betanii tworzy niemal pięćset osób.

- Ksiądz Rafał stał się dużo bliższy i cieplejszy. Uśmiecha się sto razy więcej niż kiedyś, żartuje, zaczepia. Z każdym potrafi znaleźć wspólny język. Jest wyrozumiały i słucha - aż człowiek chce się czymś podzielić, otworzyć któreś z drzwi swojego serca. Jest dla mnie ważnym człowiekiem. Wiele się od niego nauczyłem i uczę dalej.Dziękuję Bogu,że dane nam było się spotkać - podsumowuje Wojtek.

Nie tylko on tak uważa. Wolontariusze Betanii opowiadają, że kiedy ksiądz jest z nimi, lubi się wygłupiać, śmiać, jest wyluzowany. Ujawnia się wtedy jego specyficzne poczucie humoru i dystans do siebie. Jest ciekawy ludzi, łatwo nawiązuje z nimi kontakt. Imiona zapamiętuje od razu. Docenia talent, zauważa potrzeby. Troszczy się. Podchodzi, zagaduje, dzieli się swoimi przemyśleniami. Kiedy ktoś prosi o rozmowę, nie odmawia - nawet, jeśli to na pozór nic ważnego. Bo chce być blisko. Może dlatego młodzi bardzo mu ufają - bo jest bardzo dla nich. I, jak sam mówi, nie potrafiłby bez nich żyć.

Drogi Księże Rafale,
z okazji siódmej rocznicy święceń kapłańskich życzymy dużo cierpliwości do nas i naszych wybryków (takich jak napisanie w konspiracji tego tekstu), opieki Matki Bożej na dalszej drodze kapłańskiej i żeby w każdym dniu Księdza życia wypełniała się wola dobrego Ojca. Dobrze, że Ksiądz jest! Bardzo, bardzo dobrze, że Ksiądz jest!!!

comments powered by Disqus