Aktualności

Zobacz więcej
Z pomocą przychodzą anioły

Z pomocą przychodzą anioły

wywiad z reżyserem Mariuszem Pilisem

- Światowe Dni Młodzieży. To był moment, w którym zrozumiałem, że wokół tego filmu ścierają się różne siły. Bardzo niewytłumaczalne. I że zaczynamy to wygrywać. O swoim najnowszym filmie, o mocy różańca i pracy, która daje entuzjazmz Mariuszem Pilisem rozmawia Małgorzata Wirkowska.


Twoje filmy poruszają trudne tematy, często niewygodne dla innych. Takim filmem jest„Bunt Stadionów” albo „List z Polski”. Dlaczego taka trudna tematyka?

Trudnych rzeczy jest znacznie więcej nie tylko te dwa filmy. Wcześniej zajmowałem się realizacją filmów dokumentalnych na Kaukazie, na Bliskim Wschodzie, w Azji Centralnej. Jest to ciężki teren w kwestii poruszania się i zdobycia tematów. Mówię o nich, bo z reguły pochodzą z obszarów zderzenia kultur, wojny. To jest jakaś wewnętrzna ciekawość. Odpowiada mi przyglądanie się różnym sprawom dotyczącym człowieka w warunkach ekstremalnych. Z jednej strony wyostrza dziennikarskie spojrzenie na to, co nas otacza. Z drugiej strony wzmacnia te wszystkie rzeczy, o których chce się opowiedzieć. Ludzie w sytuacjach skrajnych bardzo często odkrywają się w sposób niespodziewany, taki, który pozwala głębiej rozumieć ich zachowania i motywację. Często się mówi, że ludzie odważni to ludzie głupi. Coś w tym jest. Podejmując się takich tematów, trzeba wykazywać się odwagą, a co za tym idzie - ściągać na siebie różnego rodzaju konsekwencje. Ktoś to zrobić musi.

Czyli Bliski Wschód jest dosłownie bliski sercu?

Tak. Ciągle zbieram wiedzę na ten temat. Począwszy od 1995 r., gdy zadebiutowałem filmem „Znamienny”. To był film o wojnie niepodległościowej w Czeczeni. Widzimy tu zderzenie islamu i chrześcijaństwa, ale i cywilizacji zachodu, która niekoniecznie jest cywilizacją życia. Temat jest fascynujący, bo pozwala opowiadać o sprawach, które obchodzą ludzi w każdym zakątku świata. Wszyscy przyglądają się temu regionowi; z niego wyrosły trzy monoteistyczne religie.

Skąd pomysł na Wasz najnowszy film, „Teraz i w godzinę śmierci”?

Długa historia. Sięga cztery lata wstecz. Temat narodził się w trakcie rozmowy z szefem wydawnictwa Rafael. Docenił naszą wcześniejszą pracę i dostaliśmy z Darkiem Walusiakiem zaproszenie do współpracy. Doszliśmy wszyscy do wniosku, że właściwie nie ma w tej chwili takiego solidnego filmu o różańcu, a tym bardziej filmu dokumentalnego. Od słowa do słowa zaczęliśmy zbliżać się do tego tematu, początkowo bardzo ostrożnie próbując opisać historyczną skalę modlitwy różańcowej, krucjat różańcowych.W trakcie prac zaczęliśmy rozumieć, że to nie może być jedynie film historyczny. To musi być film, który sięga po przykłady żywego różańca.
Mniej więcej trzy lata temu trafiliśmy na zdjęcie, przedstawiające zakrwawioną rękę żołnierza trzymającego różaniec. Zaczęliśmy tropić historię tego zdjęcia i trafiliśmy do bohatera. W międzyczasie zaczęły dochodzić do nas różne informacje. W taki sposób ukształtował się twardy kręgosłup historii, które mieliśmy do opowiedzenia.

Zależało nam na tym, by zrobić wzruszający film. Różaniec jako bohater jest trudny, szczególnie, gdy się opowiada o nim przez osoby trzecie. Chcieliśmy też zachować się trochę ewangelizacyjnie. Pokazać, że istnieje taka droga.

Rozumiem, że nie wszystkie historie w filmie zostały opowiedziane.

Dokładnie. Jest ich zdecydowanie więcej. Gdybyśmy próbowali je zebrać, to można by było złożyć drugi film. Montaż filmu to jest umiejętność rezygnacji. Wiele tych historii musiało wypaść. Mamy do dyspozycji określony czas i musimy się go trzymać. Pierwotna wersja filmu miała ponad trzy godziny. Kiedy siadaliśmy do niej, to po prostu ścinaliśmy, ścinaliśmy i ścinaliśmy. Taka jest skala tego przedsięwzięcia. Nie wszystkie historie mogły się w filmie znaleźć.

W trakcie kręcenia zdjęć mieliście jakieś trudności?

Trudności były zawsze i zawsze są w tej pracy. Mieliśmy świadomość, że pracujemy w środowisku gorszym niż wojna, gdyż próbujemy zbudować pewną wartość, która niekoniecznie musi podobać się Złemu, diabłu. Były osoby, które modliły się za nas i powodzenie tego projektu. Uświadamiały nas, że nie będzie łatwo. W czasie tej produkcji byliśmy wyczuleni na tego typu rzeczy. Rzeczywiście w kilku miejscach działy się sytuacje zupełnie niewytłumaczalne. Byliśmy świadomi, że to wszystko jest elementem jakiejś większej gry i musieliśmy na to bardzo uważać.
Była taka historia z Nigerią. Przez ponad rok nie mogliśmy się porozumieć w kwestii możliwości wjazdu. W pewnym momencie w sposób oficjalny ambasada Nigerii odmówiła nam wizy. Podjęliśmy kontakt z biskupem, który przyjął nas bardzo przyjaźnie, lecz po jakimś czasie kontakty zaczęły się ochładzać. Okazało się, że nie ma powodu, byśmy tam jechali. Nigeryjczycy dali nam do zrozumienia, że nie chcą. Porzuciliśmy całą nadzieję, choć wiedzieliśmy, że jest tam ciekawa historia do opowiedzenia. Bo przypomnę, że ten wątek opowiada o objawieniu, które miał biskup z diecezji Maiduguri. Nagle okazuje się, że z pomocą przychodzą anioły. Trwają przygotowania do Światowych Dni Młodzieży. Mieszkam pod Krakowem; proboszcz zapowiada, że w naszej wsi będą nocowali Nigeryjczycy. To był moment, w którym zrozumiałem, że wokół tego filmu ścierają się różne siły. Bardzo niewytłumaczalne. I że zaczynamy to wygrywać.
Nigeryjczycy mieszkali w końcu gdzie indziej, ale to wydarzenie dało mi nadzieję, że mogę zacząć ich szukać. Poza tym okazało się, że jedna z moich przyjaciółek, siostra zakonna, jest blisko z tą grupą.Przez nią w ciągu paru dni udało mi się umówić z kilkoma ważnymi duchownymi Kościoła z Katolickiego Sekretariatu w Nigerii, którzy byli z młodzieżą tutaj. I w ciągu dwóch, trzech tygodni uzyskaliśmy wszystkie potrzebne dokumenty i zgody. Takich przypadków mieliśmy bardzo dużo.

Wspaniała historia. Gdzie Ty szczególnie poczułeś moc różańca?

Ukraina jest takim niesamowitym miejscem, gdzie się czuje skalę tego zjawiska. Coś, co zapoczątkowała garstka ludzi. Na palcach jednej ręki można wymienić osoby, które ruszyły ten kamień, a on pociągnął lawinę zdarzeń. To jest niesamowite. Na Ukrainie odczułem, że mam logiczną historię, która wiedzie od jednego człowieka, a prowadzi do działań całego kraju. To jest cudowne, jak zwykła modlitwa różańcowa przekłada się na procesy, o których się mówi: odnowa moralna narodu. Coś niebywałego. Piękna historia. Piękna, duża - jak Ukraina.

Co czuliście w trakcie zdjęć, gdy słuchaliście historii ludzi?

Pamiętam taką refleksje z Nigerii. Miałem wrażenie, że słucham ludzi z czasów prześladowania chrześcijan, że wypowiadają się w sposób, o którym człowiek czyta w Ewangelii. Bardzo prosty język. Ma się wrażenie obcowania z pierwszymi chrześcijanami. To było niesłychane uczucie. Bardzo często dopadała mnie myśl, że historie, które oni opowiadają, dotykają rzeczy pierwotnych, najważniejszych. To są piękne historie. Czułem radość, że mam szansę rozmawiania z tymi ludźmi. Cały czas miałem wrażenie, że spotykam się z cudownymi osobami, cudownymi historiami, które są przykładem potęgi różańca.

Czy spotkaliście się z jakąś krytyką filmu?

Tak. To nie jest film, który pozostawia środowiska laickie poza dyskusją. Zdarzyła się jedna czy dwie recenzje, które były całkowicie przestrzelone. Widać było, że człowiek, który pisał, podszedł do tego filmu z tezą i trochę głupio było mu się wyłamać. Spotkała go za to ostra retorsja ze strony „Internetów”. Chciał sprowadzić ten film do jakiegoś infantylnego przekazu. Ludzie czują i mają jednak takie wrażenie, że to jest film inny. Nie taki „kościółkowy”. Myśmy poszli w ekranizację, która operuje twardymi faktami i trudno je podważyć. Tych głosów krytycznych jest niedużo, a tych co chwalą, jest masę.

Czy są już plany na następną ekranizację?

Tak. Nie chciałbym zdradzać, bo to jest długi proces dochodzenia do tego, by móc już widzowi pokazać. Czasami jest obarczony wieloletnim trudem. Mam kolejkę pomysłów i rozpoczętych pewnych rzeczy, do których chcę wrócić. Trafiłem też na pewną historię, która wygląda na kontekst globalny. Nie są to filmy o charakterze religijnym, pokazują historie niezwiązane z Kościołem.

Filmy to Twoja praca, ale i zainteresowanie. Od czego się zaczęło? Zawsze chciałeś być reżyserem?

Nie. Jestem samoukiem. Zaczynałem jako dziennikarz w lokalnym oddziale Telewizji Polskiej w Krakowie. Jako dziennikarz newsowy. Ta praca pochłaniała mnie bez reszty przez prawie trzy lata. W 1995 roku przeczytałem wspomnienia polskiego oficera, który został przez cara zesłany na Kaukaz. To była jego kara w związku z powstaniem listopadowym. Później brał udział w tłumieniu powstania Czeczeńców. W jednej z bitew dostał się do niewoli i całkowicie zmienił swoją mentalność, przeszedł na stronę powstańców. Wówczas zaczynała się pierwsza wojna w Czeczeni. To był mój początek. Pojechałem w 1995 r na miesiąc do Czeczenii i zrobiłem pięćdziesięciominutowy film. Dostałem nagrodę. Zdałem sobie sprawę, że umiejętność opowiadania historii dokumentalnej może być pasjonującą przygodą. To nie tylko zawód, ale i pasja.

Co najbardziej lubisz w swojej pracy, a czego nie lubisz?

Przestałem lubić wyjeżdżanie w świat, ale uwielbiam być w tych miejscach, w których realizuję zdjęcia. Proces montażu filmu to bardzo żmudna praca, nie mająca nic wspólnego z romantyzmem. To codzienne, wielomiesięczne siedzenie przy komputerze. Często moment, w którym człowiek zaczyna się zastanawiać, czy właściwie powinno się to robić, ale jest to proces niezbędny. Kiedy już zbliża się do końca, wszystkie wątpliwości znikają.

Jak reaguje rodzina na tak długi okres rozłąki podczas kręcenia zdjęć?

Rodzina przyzwyczaiła się do takich sytuacji. Staram się to wszystko minimalizować. Dawno temu miałem bardzo poważną rozmowę w rodzinie, czy nie lepiej by było zmienić pracę na coś, co jest bliżej domu. Bardzo odpowiedzialnie doszliśmy do wniosku, że wraz z tym typem pracy, którą wykonuję, idzie pewien entuzjazm. Gdybym miał się tego pozbawić, znaleźć pracę, która służyłaby tylko zarabianiu, bardzo szybko bym się wypalił. Ja swoją pracę lubię. Dobrze się w niej czuję. Nasza rola w zmienianiu świata nie może polegać na tym, że idziemy do pracy, wyjmujemy drugie śniadanie, zamykamy teczkę i w ten sposób spędzamy życie.

Co robisz w wolnym czasie?

Jestem zwierzęciem telewizyjnym. Uwielbiam oglądać telewizję. Pozostaję w kręgu zawodowym i oglądam bardzo dużo rzeczy, gdyż szanuje pracę innych ludzi. Poza tym filmy stanowią też inspirację. Poza tym najchętniej gotuję. To jest moje podstawowe hobby. Uwielbiam to. Są nawet tacy, którzy mówią, że mi to wychodzi. Myślę, że gdybym nie był reżyserem i dziennikarzem, to pewnie zostałbym kucharzem i otworzył własną restaurację.

comments powered by Disqus